Weszłam
frontowymi drzwiami od razu poczułam zapach kawy. Stanęłam
zdenerwowana przed biurkiem jednej z pracownic.
- Tak słucham? Mogę w czymś pomóc? – zapytała rudowłosa dziewczyna.
- Dostałam wczoraj telefon, że mam się stawić o 12 na komisariacie. Podobno są jakieś sprawy dotyczące moich rodziców. – powiedziałam niepewnie a dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
- Oczywiście, pan Black zajmuje się tą sprawą. Proszę za mną. – wstała z krzesła i udała się w stronę długiego korytarza.
Doszliśmy do drzwi, kazała mi zapukać po czym odeszła zostawiając mnie samą. Zacisnęłam rękę i delikatnie uderzyłam w drewniane drzwi. Głos ze środka powiedział, abym weszła. Chwyciłam klamkę i nacisnęłam ją, wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzałam się, mój wzrok spoczął na dwóch mężczyznach. Jeden z nich siedział tyłem do mnie. Drugi zaś uśmiechnął się do mnie i gestem wskazał abym zajęła swoje miejsce. Nagle chłopak siedzący tyłem odwrócił się.
- Mark, co ty tu robisz?! – zapytałam zdziwiona.
- Molly, o co w tym wszystkim chodzi?!- widać że był w szoku tak jak ja.
- Proszę się uspokoić i zająć swoje miejsce, panno Allen. – powiedział spokojnym głosem starszy mężczyzna.
- Allen? Mamy takie same nazwisko. – rzekł Mark.
- Przepraszam za spóźnienie, o co chodzi. – do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden chłopak.
Byłam jeszcze bardziej zdziwiona. On wyglądał identycznie jak Mark!
- Czy ktoś mi wyjaśni o co w tym chodzi! – krzyknęłam.
- Tak, mamy całą trójkę w komplecie. Przez ostatni rok prowadziłem śledztwo w sprawie waszych rodziców. I udało mi się dowiedzieć tego co najważniejsze. Wasza trójka jest rodzeństwem! – starzec spojrzał na nas szczęśliwym wzrokiem, podczas gdy my siedzieliśmy jak zaczarowani.
- To są chyba jakieś jaja. Ja nawet nie znam swoich rodziców! Zostawili mnie w sierocińcu gdy byłem mały. To niemożliwe. – nieznajomy chłopak spojrzał na mnie i Mark’a.
- Mam niezbite dowody na to że państwo są ze sobą spokrewnieni. Przedstawię je państwu w najbliższych dniach. A teraz przepraszam, śpieszę się na spotkanie. Dowidzenia.- pośpiesznym krokiem wyszedł z pokoju.
Siedziałam tak co chwilę spoglądając na chłopaków. Byli jak dwie krople wody.
- Propo, jestem Jake... – powiedział zdezorientowany blondyn.
- Mark. – stwierdził krótko jego klon.
- A ty? – spojrzał na mnie.
- Molly. – starałam się wymusić uśmiech na swojej twarzy.
- Ile masz lat? – dopytywał mnie Jake, gdy wyszliśmy z budynku.
- 18.
- Ja mam 21.. – powiedział Mark.
- To tak jak ja. – rzekł chłopak.
- Przepraszam was, muszę iść. – machnęłam ręką na pożegnanie i ruszyłam w stronę samochodu Louisa.
- Jak było? O co chodziło? – brunet od razu zasypał mnie pytaniami.
- Jedź do domu. – rzuciłam szybko i oparłam głowę o szybę. Byłam kompletnie rozbita.
- Tak słucham? Mogę w czymś pomóc? – zapytała rudowłosa dziewczyna.
- Dostałam wczoraj telefon, że mam się stawić o 12 na komisariacie. Podobno są jakieś sprawy dotyczące moich rodziców. – powiedziałam niepewnie a dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
- Oczywiście, pan Black zajmuje się tą sprawą. Proszę za mną. – wstała z krzesła i udała się w stronę długiego korytarza.
Doszliśmy do drzwi, kazała mi zapukać po czym odeszła zostawiając mnie samą. Zacisnęłam rękę i delikatnie uderzyłam w drewniane drzwi. Głos ze środka powiedział, abym weszła. Chwyciłam klamkę i nacisnęłam ją, wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzałam się, mój wzrok spoczął na dwóch mężczyznach. Jeden z nich siedział tyłem do mnie. Drugi zaś uśmiechnął się do mnie i gestem wskazał abym zajęła swoje miejsce. Nagle chłopak siedzący tyłem odwrócił się.
- Mark, co ty tu robisz?! – zapytałam zdziwiona.
- Molly, o co w tym wszystkim chodzi?!- widać że był w szoku tak jak ja.
- Proszę się uspokoić i zająć swoje miejsce, panno Allen. – powiedział spokojnym głosem starszy mężczyzna.
- Allen? Mamy takie same nazwisko. – rzekł Mark.
- Przepraszam za spóźnienie, o co chodzi. – do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden chłopak.
Byłam jeszcze bardziej zdziwiona. On wyglądał identycznie jak Mark!
- Czy ktoś mi wyjaśni o co w tym chodzi! – krzyknęłam.
- Tak, mamy całą trójkę w komplecie. Przez ostatni rok prowadziłem śledztwo w sprawie waszych rodziców. I udało mi się dowiedzieć tego co najważniejsze. Wasza trójka jest rodzeństwem! – starzec spojrzał na nas szczęśliwym wzrokiem, podczas gdy my siedzieliśmy jak zaczarowani.
- To są chyba jakieś jaja. Ja nawet nie znam swoich rodziców! Zostawili mnie w sierocińcu gdy byłem mały. To niemożliwe. – nieznajomy chłopak spojrzał na mnie i Mark’a.
- Mam niezbite dowody na to że państwo są ze sobą spokrewnieni. Przedstawię je państwu w najbliższych dniach. A teraz przepraszam, śpieszę się na spotkanie. Dowidzenia.- pośpiesznym krokiem wyszedł z pokoju.
Siedziałam tak co chwilę spoglądając na chłopaków. Byli jak dwie krople wody.
- Propo, jestem Jake... – powiedział zdezorientowany blondyn.
- Mark. – stwierdził krótko jego klon.
- A ty? – spojrzał na mnie.
- Molly. – starałam się wymusić uśmiech na swojej twarzy.
- Ile masz lat? – dopytywał mnie Jake, gdy wyszliśmy z budynku.
- 18.
- Ja mam 21.. – powiedział Mark.
- To tak jak ja. – rzekł chłopak.
- Przepraszam was, muszę iść. – machnęłam ręką na pożegnanie i ruszyłam w stronę samochodu Louisa.
- Jak było? O co chodziło? – brunet od razu zasypał mnie pytaniami.
- Jedź do domu. – rzuciłam szybko i oparłam głowę o szybę. Byłam kompletnie rozbita.
____________________
Swietne *_*
OdpowiedzUsuń